środa, 24 kwietnia 2013

PIASKOWA GÓRA. JOANNA BATOR




Wstyd mi, że omijałam Joannę Bator  i świadomie odwracałam wzrok od wszystkich empikowych półek. Wstyd tym bardziej, że miałam chęć kupić - po wielu recenzjach, które sugerowały, że się utopię między stronami a przynajmniej,na pewno nie rozczaruję. Ale jakoś mi się Bator skleiła z Kalicińską -  Szwają - Grocholą więc z jednej strony recenzje w rubrykach co im niby ufam a z drugiej ta bliskość na półce z 'powieluprzygodachmammęża'. Na widok półki z literaturą kobiecą mam lekki wzdryg i przypływ lęku, że to może być coś w stylu 'Stenka i jej biust na moście'. A potem w antykwariacie dają za taki luksus 8 zeta więc nie ma jak wyrównać pomyłki literackiej - finansowo zawsze dupa.



W końcu trafiło się, że musiałam czekać na kogoś - czekałam w księgarni i ugryzłam Piaskową Górę. O matko jak mi wstyd, że patrzyłam na książkę Bator przez pryzmat biustu Stenki, to większa pomyłka niż przed laty unikanie Tokarczuk z obawy, że mendzi jak Coehlo.

W Piaskowej Górze jest to co najlepsze w Masłowskiej (której nie lubię) i w Witkowskim (którego zazwyczaj wielbię), mix prawie, że idealny. Z Masłowską łączy tę książkę wspólnota technologicznego mistrzostwa w łamaniu słowa. Czytam i myślę; TO SIĘ DA WYCISNĄĆ I WYKROIĆ z polskiego? Mówimy tym samym językiem? Czy ja może jakąś wersją dla słabszych na umyśle? Czytając Masłowską (niechętnie) zawsze otwierałam otwór gębowy z zadumy nad tym na ile sposobów można wygiąć słowo ale - no właśnie - za słowem nie stało wiele. Masłowska rzeźbi z betonu polskiego fachowo ale historia jakby przychodzi potem, najpierw są słowa a postaci i cała reszta jakby do nich dorobiona. Dlatego mam kłopot ze skończeniem jej książek bo ile można czytać kiedy jedynym paliwem jest podziw dla słownej kaskaderki i ptasie mleczko milki. Jakby jej dali kawałek talentu: do słowa max a do stworzenia historii jakby przeciętnie. A Witkowski sprzedaje historie, które są żywe, myślę, że jego postaci wyżerają mu wszystko z lodówki i używają jego majtek i jeśli ich nie spacyfikuje w książkach to go zamkną w piwnicy. I jemu akurat bozia dała z górką talentu do tworzenia historii ale dla odmiany słowa nie zawsze są wdzięcznie przycięte, czasem zgrzytają na różnych poziomach.

I tadą tadą. Tak jak Rain Man liczył cholerne zapałki i nie wiedział, że jest dżinies - policzył i poszedł tak mam wrażenie, że Joanna Bator robi coś nieprawdopodobnego z  naszym językiem ojczystym i nie wygląda to na ciężką pracę i literacką orkę. Jej bohaterowie nie mogą być zmyśleni, to jest ten sam skrobiący w drzwi tłum co u Witkowskiego - stworzony ze słownej materii, która nie była obrabiana na słownej tokarce Masłowskiej tylko istniała gdzieś od zawsze. Widzieliście kiedy jak fachury z Łowicza wycinają wycinanki? Wygląda jakby najpierw biedził się grafik a potem jaka maszyna SonySamsung wycięła, a to pani Lodzia w trzy minuty wyśmigała nożyczkami z origami kartki. I czytając Piaskową Górę też patrzyłam na te zdania z myślą ILE BYM to szyła a ona uszyła całkiem przyzwoitej grubości książkę i  nie zajęło jej to życia. Postaci z książek Witkowskiego potrafię opisać i powiedzieć jakie są i co jedzą i do każdej mam sprecyzowany stosunek emocjonalny (z lękiem myślę, że one do mnie też). Bohaterowie Bator są równie konkretni. I ohydni. Urzekła mnie ta galeria stworzona z tego co najmniej nadaje się do CV; cywilizacja oddychająca zazdrością, trawiąca zależność i zaniechanie, hobbistycznie hodująca mechanizm wyparcia i racjonalizacji z metabolizmem opartym o najbardziej pierwotną formę manipulacji. Rodziny pokoleniowo wyznające religię 'im oni mają więcej, tym ja mam mniej', i 'ty musisz córcia osiągnąć tyle, żeby więcej od córki Marciniaków' - paliwo do rozwoju dla kolejnych generacji. Marzenia klekoczące w bagażniku syrenki sąsiada co to przywozi cudeńka z erefenu, myte butelki po szamponach i kolekcje puszek po coli jako design mieszkania i mózgu. Idealni kandydaci na męża co to nie biją, nie palą i piją ile trzeba a nie nic, jak homoniewiadomo jaki. Wzajemne krzywd wyrządzanie realizowane jak dekalog i każdemu bliźniemu.

Czytałam z dysonansem, że jak to, normalnych jednostek i rodzin w tej książce nie ma, nie ma nawet lekko zaburzonych, są same poważne diagnozy, a jednak okropnie znajomo się czułam. Taki własny wujek Zygmunt, całkiem prywatna ciocia Bożena, babcia Ula, wiele znajomych twarzy się przypomniało. Więc niby, że eee tyle jednostek pozanormą to przesada a z drugiej strony, że nie, no jednak wcale nie, bo wujek Zygmunt i reszta, przecież. Czy innym czytającym tez otwierały się klisze rodzinnych obrazków, które cudownie wpisałyby się w te familijne błota? Bo ja widzę jak ciocia Bożena  strzela w moją mamę przyjaznym  kląskaniem ' ona dalej nic nie umie gotować? moja Monisia tu sama wszystko nakroiła' i widzę siebie dziesięcioletnią jak spokojnie odpowiadam 'skoro Monisia chce zostać kucharką...' i mamę, która mówi 'nie bądź niegrzeczna' a układ jej  zmarszczek wysyła zakodowany przekaz  'trafiony - zatopiony'. I ciocię, która próbuje (ahahaha) zawalczyć:
'a gdzie ty męża znajdziesz' oraz siebie patrzącą wprost na wujka Zygmunta 'wiem gdzie nie szukać'. Zmarszczki na maminym czole ogłaszają środek tarczy.

Jedyne co mi zazgrzytało w Piaskowej Górze to precyzyjne zazębienie się wszystkich wątków na koniec, jak u Agathy Christie. Na ostatniej stronie durny czytelnik uświadamia sobie, że przecież to się wszystko łączy i jest spójne; list na poczcie i zamordowana babcia w Szanghaju, obvious przecie. Od pierwszej strony historie płynęły taką strugą, szczegóły i emocje chlupały z każdej storny, że kryminalne zebranie wątków na koniec było zgrzytem. Jakby autorka chciała udowodnić, że nie opowiada tak sobie dla urodzenia hordy postaci, tylko, że opowieść ma wyższy sens i głębię. To mnie na koniec zmierzwiło, usłyszałam pisk maszyny słowo produkującej Masłowskiej, zgrabnie się to połączenie wątków i zadzierzgnięcie utoczyło ale to już nie był puls języka tylko rzemiosło. Doceniam ale zdecydowanie wolę wersję rainman.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz