niedziela, 28 kwietnia 2013

PROJEKT MATKA. MAŁGORZATA ŁUKOWIAK.





Z zabraniem się za Projekt Matka miałam tyle samo trudności co z Piaskową Górą, przyczyna trudności inna ale liczba podejść w księgarni, zerkania w kierunku, macania okładki i zaglądania do środka - podobna. O ile w przypadku Piaskowej Góry bałam się, że Bator to alter ego Grocholi (jeszcze raz przepraszam) to Projekt Matka wywoływał moją ambiwalencję na znacznie bardziej zaawansowanych poziomach.


Mianowicie na  poziomach lęków okołomacierzyńskich, przedciążowych i dzieciowych ogólnie rzecz biorąc. Z recenzji wiedziałam, że autorka, w fazie przed rozmnożeniem pracoholiczka z podjętą decyzją o nieposiadanie potomstwa, dokonała operacji myślowej, poczuła zew tudzież instynkt oraz dojrzała do decyzji i pewności, że jednak chce mieć dziecko. Czyli doprowadziła do końca (z sukcesem) cały szereg procesów poznawczych, które u mnie więdną lub obumierają na różnych etapach, zazwyczaj niestety dalekich od wniosków lub jakiejkolwiek pewności. Książka była więc bezdyskusyjnym dowodem, że ciążowe aberracje filozoficzno - emocjonalne można jakoś rozwikłać a ich rezultatem może być jasność umysłowa a nawet wniosek przekładalny na działanie. Poczułam wielką niechęć i pretensję :) a całą książkę odebrałam jak napaść na moje misterne tłumaczenia, samousprawiedliwienia i elokwentnie wyszlifowane argumenty, że to nie jest tak prosto wiedzieć czy chce się mieć dziecko czy nie. Szczególnie będąc pracoholikiem, będąc w wieku corazmniejproduktywnym, będąc autorefleksyjną i skomplikowaną istotą widzącą zło świata, własne ograniczenia i rozumiejącą jaka to odpowiedzialność. A tu masz, przemyślała i zinterpretowała stan psychofizyczny jako 'instynkt mi mówi, że chcę'.  Dobiło mnie ostatecznie to wyłapanie zmiany równowagi komórkowej; wczoraj ciało nie mówiło nic dzisiaj mówi 'jest przestrzeń na ciążę'. Moje ciało daje jedynie wrażenie nieprzyjemnego dygotu w ramach odpowiedzi na poszukiwanie w nim wiadomości od instynktu macierzyńskiego. Żadnej wiadomości, smsa, tajemniczego znaku lub mrugnięcia tylko ten dygot, którzy przekształca się w napad senności. Poszukiwania instynktu oprotestowane narkolepsją.

Zaczęłam czytać z niechęcią, kierowana zdrowym rozsądkiem, że głupio chyba trochę bać się książki i nie czytać jej z lęku przed konfrontacją, która utrudni dalsze prace umysłowe mające na celu podtrzymanie stanu obecnego. W trakcie czytania napięcie opadało i z przyjemnością przeglądałam się w cudzych rozterkach i dywagacjach. Ze smutkiem zauważyłam, że nie łapię i nie przytrzymuję skrupulatnie wszystkich refleksji związanych z macierzyństwem, że puszczam je z dużą łatwością na rzecz 'który plik skończyć teraz'. Nie zajmuję się nimi i nie daję im zapuścić korzeni. M. Łukowiak otworzyła mi drogę, której wcześniej nie widziałam; macierzyństwo jako zmiana wypracowana i ogłoszona samej sobie i światu. Blisko mi było do jej perspektywy przeżywania ciąży; mieszaniny pragmatycznego podejścia pomieszanego z napadami romantycznej otoczki i poradnikowych porad 'czytania do brzucha'. Łączyłam się w bólu rozważań, że w brzuchu rośnie Obcy oraz  'co dzieje się z własnymi, prywatnymi narządami, gdzie podziewa się wątroba, skoro w miejscu wątroby kopie czyjaś noga'. Blisko mi było do wiarołomnych myśli o totalnej nierealności posiadania w brzuchu innego człowieka, całego innego człowieka. Ja przeżywam napady zdziwienia, że cały świat na widok ciężarnej nie przystaje z wrażenia 'że tam siedzi ktoś kto ma oczy i oddycha'. Czułam, że ktoś przeżył i przerobił wszystkie moje lęki i wyobrażenia, bez wstydu i poczucia winy. Małgorzata Łukowiak jako niedoświadczona ciężarna, niedoświadczona matka a potem matka bardziej doświadczona, daje sobie prawo do widzenia całej gamy straconych możliwości i porzuconych kawałków siebie. Nie racjonalizuje, że utraciła ale tu dzidziuś się uśmiecha, to się wyrównuje a nawet wynagradza z górką. Dobrze robiło mi na głowę to widzenie utraty i widzenie zysków bez presji na robienie równania, że wychodzi na zero jeśli nie na plus. W Wysokich Obcasach z wczoraj jest artykuł o dojrzałości i kiedy czytałam Projekt miałam wrażenie, że to właśnie opowieść o dojrzałości; zgody na to, że zmiana daje coś, niekoniecznie zastępując to co odebrała. Jakoś mnie to leczyło w trakcie czytania, czułam, że moje obawy czy aby czy nie utracę niezastąpionego czegoś, cokolwiek by to miało być, zaczynają nabierać realnej skali.
Tytuł jest idealnie dobrany do książki, transformacja w matkę była projektem; skrupulatnie przeprowadzonym, z podziałem na cele krótkoterminowe i zaplanowanie środków niezbędnych do ich realizacji.


1 komentarz:

  1. "(...) kiedy czytałam Projekt miałam wrażenie, że to właśnie opowieść o dojrzałości; zgody na to, że zmiana daje coś, niekoniecznie zastępując to co odebrała(...)" gdy ja czytam taką myśl, mam wrażenie, że sięgam absolutu. Poczucia jedności wynikającego ze współodczuwania i porozumienia czyli niezwykłej równoległości ze światem a w tym przypadku z autorką powyższej recenzji. Herbert pisał, że "trzeba śnić cierpliwie w nadziei że treść się wypełni że brakujące słowa wejdą w kalekie zdania" i ja właśnie zyskałam część pewności, na którą czekałam i nieustająco czekam. Dziękuję za to, ze ktoś to konkretne zdanie wypowiedział.

    OdpowiedzUsuń