środa, 24 lipca 2013

PETER HESSLER. PRZEZ DROGI I BEZDROŻA.


Książka Petera Hesslera to opowieść o totalnej egzotyce, która nie wynika wcale z odległości geograficznej, innego klimatu i okoliczności przyrody, egzotyka jest zdefiniowana kulturowo i socjologicznie. Co akapit to lepszy okaz, nawet współczułam autorowi, bo gdyby chciał opisać coś normalnego, zrozumiałego dla europejczyka, miałby spory kłopot.

Początek książki był dla mnie męczący, opis podróży po prowincjach położonych blisko muru nie wciągał i złościłam się coraz bardziej - miałam wielkie oczekiwania związane z tą książką. Najpierw celem i głównym obiektem zainteresowań autora był Wielki Mur i okolica, niestety historia poszczególnych dynastii i historyczne zawirowania nijak nie chciały mnie wciągnąć. Pomogło przekierowanie uwagi na opisywanych od niechcenia ludzi, napotykanych po drodze Chińczyków, którzy pojawiali się na chwilę, zajmowali jeden akapit i znikali - bez żadnego znaczenia dla książki.
Wtedy opis zakurzonych dróg i niekończących się przestrzeni stał się dobrym tłem dla podwożonych autostopowiczów. Niby to nic wielkiego podwieźć kogoś ale jeśli ten ktoś jest pracownicą biurową stojącą pośrodku niczego? Nie tak często przejeżdżając przez bieszczadzkie zbocze spotykamy wystrojoną dwudziestolatkę, której brakło 30 km do domu a wokół nie ma n i c. Ani drogi, ani przystanku n i c.


Wprowadzeniem w różnice kulturowe jest zderzenie fascynacji Murem jakie przeżywa autor z całkowitym brakiem zainteresowania ze strony Chińczyków. Nikt nie bada, nie bardzo dba się o konserwację , nikt nie trąbi o wartościach turystycznych i kulturowych. Mur jest gratką dla nas - dla nich najczęściej źródłem cegieł do remontu domów.

Często przewija się wątek dotyczący jazdy samochodem i przyznam, że był on jednym z moich ulubionych.
Autor mieszkał w Chinach w czasach boomu motoryzacyjnego, było wielu amatorów jazdy i niebyt wielu instruktorów, generalnie osób, które miałyby doświadczenie w prowadzeniu samochodu. Informacja, że autor ma prawko od 16 roku życia wywoływała szok i bezgraniczne zdumienie.

Cudownie opisał lekcje jazdy, podczas których kursanci zmieniają biegi przy zgaszonym silniku a kiedy jadą i zmieniają prędkość - nie używają biegów wcale, właśnie żeby ich nie zepsuć. Jest w tym jakaś logika a przynajmniej konsekwentny brak logiki. Z ujmującą lekkością traktują zasady ruchu drogowego, raczej jak umowne założenia niż sztywne zasady. Nie ma kłopotu z zatrzymywaniem się i jazdą tyłem po autostradzie, skręcaniem w lewo z prawego pasa, ta elastyczność interpretowania przepisów była mi bardzo bliska. Polecam liczne cytaty z testów egzaminacyjnych w stylu: mijasz ofiary wypadku, co robisz: a. przyśpieszasz b. udajesz, że nie widzisz c. machasz do nich. I koniec odpowiedzi do wyboru, znaczy któraś jest dobra. Nie byłoby dziwne gdyby według chińskich zasad dobrego wychowania najlepszą opcją było właśnie machanie.

Bardzo ciekawa była dla mnie część opowiadająca o budowaniu relacji z mieszkańcami wioski, w której Hessler przez kilka lat pomieszkiwał. Opowieści o codziennym życiu ludzi, którzy próbują polepszyć swój byt i wyjść poza możliwości jakie oferuje im odcięta od świata górska wioska.

Podróże do miasta z chorym dzieckiem i badanie krwi, które polega na włożeniu ręki do dziury w ścianie. Nie wiadomo kto jest za ścianą, czy używa jednorazowych igieł, czy może wielorazowej piły mechanicznej. Trzeba wsunąć rękę w otwór, wywiercony w betonowej ścianie. To jest standard miejskiej służby zdrowia. Krajobrazu dopełnia lekarka, która twierdzi, że nie ma badań jednoznacznie potwierdzających czy krew, która ma być przetoczona ma lub nie ma wirusa HIV. W Chinach nie da się tego określić i już. Chińska medycyna po prostu.

Podejście do zdrowia bywa mocna biznesowe - produkcję papierosów kontroluje państwo, które ma ogromne przychody z biznesu tytoniowego. Pali większość Chińczyków, niepalący postrzegany jest jak dziwoląg, osoba co najmniej niepewna i niewiarygodna a na pewno mało poważna. Nie robi się interesów z niepalącymi bo to element wywrotowy. Anyway, ktoś mądry policzył, że leczenie chorób wynikających z używania tytoniu kosztuje nieludzkie pieniądze, na co państwo całkiem logicznie odpowiedziało, że może i tak ale skoro nie ma systemu ubezpieczeń zdrowotnych i obywatel musi za leczenie płacić sam to w czym problem? Bardzo ciekawym zjawiskiem jest szczegółowo opisany przez autora system identyfikacji społeczno - biznesowej oparty na papierosach, a konkretnie ich markach. W zależności od tego co palisz i czym częstujesz kontrahentów budujesz swój wizerunek i opowiadasz o swoich finansach i pochodzeniu. Jeśli wyciągniesz zbyt drogie może to być zinterpretowane jako wywyższanie się, jeśli zbyt popularne i łatwo dostępne - to znaczy, że jesteś ze wsi i nie jesteś trendy. A poetyckie nazwy poszczególnych marek powodują, że nasze LMy brzmią po prostu żałośnie.
Bohaterowie Hesslera przy często minimalnym wykształceniu, braku obycia i zamknięciu tylko do swojej wioski i jej najbliższej okolicy, mają niesamowity dar do rozpoznawania niuansów komunikacyjnych. W i e d z ą jaką dać łapówkę, jaką paczkę papierosów wyciągnąć, co powiedzieć urzędnikowi a czego absolutnie nie wolno, cały skomplikowany system pozawerbalny jest dla nich oczywisty i tak samo istotny jak warstwa werbalna.

Nawet gdybym nauczyła się Chińskiego, nauczyła się perfekt i tak nie wyszłabym poza poziom rozmówek o niczym bo Hesslerowi mimo lat spędzonych w Chinach nie udało się opanować tych wszystkich tajemniczych niuansów i kodów. Dlatego taka jestem ciekawa książek o tej części świata, jedyna droga do zrozumienia, na samodzielne brakłoby mi życia.

Warto przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz