sobota, 6 kwietnia 2013

DOBRA KREW. W KRAINIE RENIFERÓW BOGÓW I LUDZI. MAGDALENA SKOPEK.






Magdalena Skopek jest wariatką, w sensie, że komplement, nie obelga, źródłem mojej frustracji i dzikiej zawiści.
Magdalena najpierw wyrusza na wyprawę z kolegami - zjawiskami, których zainteresowania i koncepcja na życie mocno od przeciętnej odbiegają. Znaczy wolą w tajdze przedzierać się przez błoto i busz oraz oglądać swe wnętrze przez dziury, które wygryzły syberyjskie muszki niż kombinować jak wyciągnąć od operatora IPhona za zeta. Na stronie 16 jest zdjęcie podpisane 'idziemy w workucką tundrę' i faktycznie idą w krajobraz księżycowy, gdzie jedynym urozmaiceniem jest rozwalone coś, co wygląda jak domek Obcego 3. Generalnie nieczęsto to właśnie mamy na myśli pakując walizki na urlop i myśląc po cichutku 'Ahoj przygodo'.

Pierwsza wyprawa rozpoznawcza obfitowała w  błota, meszki, pustkowia i dojazd środkami lokomocji wielotygodniowej, niemyjących się pasażerów jedzących cebulę i kiełbasę (z cebulą). Te wszystkie atrakcje zachęciły autorkę do kolejnej podróży, tym razem dalej i na dłużej. Zarażona tym samym wirusem co Jacek Hugo - Bader, wirusem nieuleczalnej fascynacji Rosją, rosyjskim człowiekiem i jego naturalnym środowiskiem życia (czyli wielką egzotyką), postanawia dojechać tak daleko jak się da. I nie wymięka. Bader też nie wymiękał ale jemu zazdrościłam mniej bo w końcu to facet (to mu niby łatwiej, jakoś lepiej jest genetycznie przygotowany żeby podpalić auto w tajdze kiedy się zepsuje i zaatakuje sowiecki mróz). Niestety, okazało się, że dziewczyna; delikatna blondyneczka, doktor fizyki - może, daje radę i nie widzi problemu, że jedzie sama pociągiem przez dziki step, że na dworcu trzeba poczekać ze trzy dni bo biletów niet. Że do celu da się dotrzeć tylko helikopterem a on odleci kiedy odleci lubteż kiedy pilot wytrzeźwieje. Nie truje nikomu i nie wysyła smsów pełnych rozpaczy  z powodu wszechogarniającego brudu, kultury organizacyjnej a raczej jej braku, cały czas jest raczej zadowolna. O matko jak ja jej nie cierpiałam za ten całkowity brak marudzenia. Już słyszę siebie: nie można regulować ogrzewania w przedziale? nie ma kawy z expresu? nie ma okienka z informacją? jak to nie ma, kiedy ja zapłaciłam przecież? jak to nie ma kiedy w rozkładzie jest?  Widzę jak zalewam matkę Rosję potokiem pretensji i udundaństwa oraz żądaniami zwrotu kosztów. A ONA NIC.



Zgodnie ze swoim planem dociera na Półwysep Jamalski, gdzie zostaje na dwa miesiące. To nie był wypad na weekend. (A ja byłam taka dumna z siebie, że pojechałam sama do Włoch i przez 10 dni SAMA JEDNA dałam sobie radę.) Przez dwa miesiące mieszka z Nieńcami, koczowniczym ludem, którego życie jest nierozerwalnie splecione z reniferami - żeby znaleźć dla nich nowe pastwiska przemieszczają się co dwa, trzy dni. Co oznacza, że pakują cały swój dobytek (wyobraź sobie, że pakujesz wszystko co masz, co trzy dni) i rozstawiają, rozpakowują od nowa.

To co urzekło mnie najbardziej w tej książce to całkowity brak oceny, krytycznego oka, które porównuje z tym co zna, co widziało - a przecież różnica społeczno - kulturowo - wszelaka jest kosmiczna. Okropnie zazdroszczę takiej perspektywy patrzenia na całkiem nowy świat: poznaję, oglądam, nie oceniam. Jak to zrobiła, że udało jej się wyłączyć reakcje typowe dla człowieka wychowanego w naszym kręgu kulturowym? Reakcje niemalże po automacie - w każdym razie mój układ nerwowy prezentował automatyczne reakcje. Na przykład; Nieńcy duszą renifery liną, dwie osoby ciągną ją w przeciwnym kierunku, do skutku, nie ma przeszkód żeby jedną z tych osób było dziecko. To pewnie nie trwa pięciu sekund. Magdalena Skopek nie odwraca głowy, nie płacze pół dnia, nie nawraca na bardziej humanitarne koncepcje. Co z tego, że robią to bo muszą coś jeść, bo taki sposób uboju jest elementem ich świata od zawsze, ja widzę siebie jak opłakuję renifera dwa dni co najmniej i jem porosty w ramach protestu. A jej choć pewnie czasem było trudno i emocjonalnie i światopoglądowo, nie przyszło do głowy traktować ich jak lud prymitywny wymagający pouczenia. Brała udział w przycinaniu poroża, jedzeniu mięsa wprost ze środka świeżo zabitego renifera, oraz w posiłkach składających się z ryby z wczorajszej kolacji. Przy czym nie wiadomo czyj jest który kawałek, bo wszystkie wylądowały we wspólnym wiaderku. Losowała kawałek i rybka była pycha a ja czytałam i z letka krzywiła mi się twarz. Pocieszam się, że jak już się zejdzie z ikeowej kanapy i siedzi w jurcie, jest się w środku - percepcja się zmienia. Pocieszam się, że jest dla mnie nadzieja, że ta krytyczna perspektywa raczej z ikeowej kanapy wynika niż z wrodzonego krytykanctwa  i ogólnej postawy mądralińskiej. Szczerze też żałuję, że serie reportażowe nie wychodziły kiedy chodziłam do szkoły, bo z lekcji geografii nie dowiedziałam się niczego - totali, komplitli, at all. Pamiętam same istotne rzeczy: ile kwintali żyta zbiera się w Oregonie.

Dlatego jestem wdzięczna, że chciało się jej usiąść i to wszystko napisać, że mój horyzont jest teraz inny, chciałabym móc powiedzieć; bardziej elastyczny.
Z wielkim niesmakiem autodiagnozowałam lekkość w patrzeniu przez pryzmat: nie myją się? śpią razem w jednym łóżku? świeża krew jest przysmakiem? Ze sporym zmieszaniem myślałam jak definiuję brak udogodnień i jak wielkim problemem może wydawać się brak chusteczek nawilżających. A może zamiast podpasek, czarny mech, który jest trudny do znalezienia ale warto go poszukać bo ma ogromną zaletę: nie widać, że był używany.

Jest jakaś magia w Magdalenie Skopek, która sprawia, że idzie sama w tundrę a żeby zachęcić się do pokonania lodowatego strumienia przerzuca rzeczy na drugi brzeg. I nie ma już wyjścia, trzeba się przechlupać. Jakaś niezwykła zdolność adaptacji, elastyczność i wielka otwartość - za co nieniecka rodzina nagrodziła ją przyjęciem do wspólnoty, jako pełnoprawnego członka, nie gościa na 2 miesiące. Może tak się robi z człowiekiem po 5 latach studiowania fizyki?:)

Magdaleno Skopek, jeśli będziemy kiedyś kolonizować obcą planetę, Ty polecisz w pierwszej rakiecie. A gdybyś potrzebowała asystentki, która wszystko zgubi, zaraz coś sobie złamie i będzie mendzić cały czas - ja jestem top na liście.


Magdalena Skopek we własnej osobie. Dała radę.



P.S. Na myśl o tym jak reniferza krew pozostawiona w miednicy 'na potem' zamienia się w galaretowatego gluta, który jest przystawką do śniadania - odkładam talerz z sernikiem z sosem malinowym. Oto siła literatury :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz